z dziennika hiperestezyka
czyli odcinek
Ta noga...
←
Nie, wcale się nikomu nie powinęła, a gdyby nawet, nie o tym, Drodzy Radiosłuchacze, będzie dzisiejsza bajka.
Otóż w chwili, gdy zaczyna się nasza opowieść, noga owa powinna była znajdować się zupełnie gdzie indziej. Tkwiła sobie jednak tam, gdzie jej się akurat podobało, i już − n i e s t e t y tam, dodajmy uprzedzając fakty, ponieważ po czwartej − chociaż niewykluczone, że czternastej albo czterdziestej − próbie umieszczenia własnej KD prawej we właściwszym jakim miejscu, bexa dała za wygraną.
bexa, w rzeczy samej, bowiem noga występująca w dzisiejszym odcinku była nogą par excellence cytrynową, i dlatego w ogóle o niej piszemy. Machnęła ręką i tyle. Nie noga, oczywiście, tylko bexa.
Tyle − oraz o wiele więcej, bo, co prawda, przyszło jej (bexie) to bez trudu, jak, nie przymierzając, Bengalskiemu machnięcie ogonem, ale zarazem spowodowało, że znajdujący się na kuchennym blacie słoik z dżemem z rokitnika (lokowanie produktu bez rekomendacji, wszakże z zastrzeżeniem, że o gustach dyskutować nie należy, a zielona zakrętka i szklane opakowanie w kształcie smukłego i niewielkiego walczyka bardzo się, zdaniem kolektywu, producentowi udały) jakoś tak podskoczył i zaczął spadać na podłogę.
Zanim jednak tam dotarł, trafił na, czyli w, stopę bexy.
I było to, należy przypuszczać, trafienie celne, jako że właścicielka (gwoli ścisłości, użytkowniczka ad mortem) tej stopy (i drugiej jeszcze, ale o niej napiszemy, być może, w jednym z następnych odcinków) w ułamku sekundy zerwała się na równe nogi, trzy razy okrążyła stół, podbiegła do okna, wychyliła się przez nie, wrzasnęła tak, że słychać ją było za Wisłą i pędem wróciła na miejsce. Zdążyła poprawić żółtą kokardkę, którą ostatnio zwykła przewiązywać włosy, a która podczas biegu nieco jej się przekrzywiła, gdy Bengalski, dotychczas mieszający budyń w garnku, powoli & w takim skupieniu, jakby dzięki niemu galaktyki miałyby co najmniej przestać uciekać, odwrócił się, schylił, podniósł słoik (nadal w całości) i powiedział spokojnie:
− No, gotowe, Wasza Cytrynowość. Podawać już, czy jak trochę wystygnie?
←
Nie, wcale się nikomu nie powinęła, a gdyby nawet, nie o tym, Drodzy Radiosłuchacze, będzie dzisiejsza bajka.
Otóż w chwili, gdy zaczyna się nasza opowieść, noga owa powinna była znajdować się zupełnie gdzie indziej. Tkwiła sobie jednak tam, gdzie jej się akurat podobało, i już − n i e s t e t y tam, dodajmy uprzedzając fakty, ponieważ po czwartej − chociaż niewykluczone, że czternastej albo czterdziestej − próbie umieszczenia własnej KD prawej we właściwszym jakim miejscu, bexa dała za wygraną.
bexa, w rzeczy samej, bowiem noga występująca w dzisiejszym odcinku była nogą par excellence cytrynową, i dlatego w ogóle o niej piszemy. Machnęła ręką i tyle. Nie noga, oczywiście, tylko bexa.
Tyle − oraz o wiele więcej, bo, co prawda, przyszło jej (bexie) to bez trudu, jak, nie przymierzając, Bengalskiemu machnięcie ogonem, ale zarazem spowodowało, że znajdujący się na kuchennym blacie słoik z dżemem z rokitnika (lokowanie produktu bez rekomendacji, wszakże z zastrzeżeniem, że o gustach dyskutować nie należy, a zielona zakrętka i szklane opakowanie w kształcie smukłego i niewielkiego walczyka bardzo się, zdaniem kolektywu, producentowi udały) jakoś tak podskoczył i zaczął spadać na podłogę.
Zanim jednak tam dotarł, trafił na, czyli w, stopę bexy.
I było to, należy przypuszczać, trafienie celne, jako że właścicielka (gwoli ścisłości, użytkowniczka ad mortem) tej stopy (i drugiej jeszcze, ale o niej napiszemy, być może, w jednym z następnych odcinków) w ułamku sekundy zerwała się na równe nogi, trzy razy okrążyła stół, podbiegła do okna, wychyliła się przez nie, wrzasnęła tak, że słychać ją było za Wisłą i pędem wróciła na miejsce. Zdążyła poprawić żółtą kokardkę, którą ostatnio zwykła przewiązywać włosy, a która podczas biegu nieco jej się przekrzywiła, gdy Bengalski, dotychczas mieszający budyń w garnku, powoli & w takim skupieniu, jakby dzięki niemu galaktyki miałyby co najmniej przestać uciekać, odwrócił się, schylił, podniósł słoik (nadal w całości) i powiedział spokojnie:
− No, gotowe, Wasza Cytrynowość. Podawać już, czy jak trochę wystygnie?
Komentarze
Prześlij komentarz